Archiwum wrzesień 2007, strona 2


wrz 12 2007 Kochankowie
Komentarze: 0

- Kocham cię.
- Ja też.
- Kochany.
- Słodka jesteś.
- Kocham twoje usta, twoje oczy, twoje ręce... Nikogo tu nie ma?
- Wyjechała na jakieś szkolenie. Dzieci u babci.
- Buty się ściąga u was?
- Ściągnij, nie będę sprzątał.
- A ty?
- Moje ślady zna.

- Nienawidzę suki. Mam ochotę ją otruć.
- Mówisz o żonie?
- I chyba to zrobię, jak Boga kocham.
- Jesteś pewny, że nie wróci dzisiaj? Jezus, jakie ty masz cudne oczy!
- Otruję sukę i się skończy. I nie puszczę jej do śmierci.

- I tak ci się marszczy tu między oczkami. Figlarzu!
- Wczoraj położyła się koło mnie i zaczęła mnie dotykać.
- I nosek masz taki śliczny.
- Wolę już to robić sam.

- Przestań już o tej żonie. Ciągle tylko żona i żona. Po co się ze mną umawiasz? Żeby mówić o żonie?
- Z każdą babą sobie wyobrażam, rozumiesz? Kupuję od baby hot doga i sobie wyobrażam, że ją tam roznoszę w tej budce. A z nią nie mogę!
- Biedactwo! Moje słodkie!
- Jesteś tandetna jak tani gips.
- Wiesz co? To ja już może pójdę.

- Zostań! Poczekaj! Co się wygłupiasz?
- Zostaw mnie!

- Gdzie idziesz? Patrz, która jest godzina! Męża obudzisz.
- Nie twój interes. Ja nie mam problemów z mężem.
- Szczęśliwe małżeństwo?
- Żebyś wiedział.

klemens-1 : :
wrz 10 2007 Ślimak
Komentarze: 10

Jak zwykle p r z y p a d e k, że wyszedłem z psem o tej dość późnej godzinie, patrzę, a tu ślimak - wysmukły, w przyjemnym, dębowym kolorze sunie przez ulicę, przez rozległy asfalt. Zostawia za sobą znikający ślad, jak okręt na wodzie. Stanąłem obok, żeby go ochronić, jakby coś jechało. Jeśli wyminie mnie, wyminie i jego. Patrzę na zegarek, godzina 2.02. Jesteśmy w połowie ulicy.

Grecka triera z korynckiego dębu. Dziób lekko wzniesiony. Gdy idzie pod fale, taran złożony z dwóch ostróg podobnych do mieczy zaglębia się w niebo. Trzydziestu jeden wioślarzy na każdej burcie na najwyższych rzędach. Poniżej po dwudziestu siedmiu niewidocznych z zewnątrz i pod pokładem jeszcze dwudziestu siedmiu z każdej strony. Dzięki temu okręt widziany z góry, z pewnej odległości płynie równomiernie, bez zrywów i szarpnięć.

Ciężka praca wszystkich jego mięśni.

Do tego dwudziestu żeglarzy i dwunastosobowy oddział wojska. Dowodzi Ulisses. Razem 202 ludzi. Maszt złożony, zrefowane żagle. Bogowie, póki co, przychylni. Prędkość osiem węzłów.

klemens-1 : :
wrz 09 2007 Pan Poduszka
Komentarze: 6
Martin McDonagh, "Pan Poduszka", fragment sceny 1:

"ARIEL: Wracając do literatury. Ojciec, jak już ustaliliśmy, traktuje źle małą dziewczynkę i pewnego dnia mała dziewczynka dostaje parę jabłek i wycina z tych jabłek małe ludziki z małymi palcami u rąk, z małymi oczkami i małymi palcami u nóg i daje je ojcu, ale mówi mu, że one nie są do jedzenia, tylko powinny być zachowane na pamiątkę czasów, kiedy jego jedyna córeczka była mała. I oczywiście ojciec, ta świnia, połyka całą garść tych ludzików w całości, żeby jej zrobić na złość, ale tam w środku są żyletki i ojciec umiera w męczarniach.

KATURIAN: I to jest coś w rodzaju zakończenia opowiadania, to mógłby być już koniec, ojciec dostał to, na co zasłużył. Ale to jeszcze nie koniec.

TUPOLSKI: Ale to jeszcze nie koniec. Dziewczynka budzi się w nocy. Kilka jabłkowych ludzików spaceruje po jej piersi. Otwierają jej usta. Mówią do niej...

KATURIAN (szeptem): “Zabiłaś naszych małych braci...”

TUPOLSKI: “Zabiłaś naszych małych braci”. Wdrapują się jej do gardła. Ona dławi się własną krwią. Koniec."

Strasznie mnie to śmieszy.

klemens-1 : :
wrz 09 2007 Ogród
Komentarze: 8

Obserwacje do umieszczenia w tekście: klown, który siedzi przed McDonaldem ma figurkę Chrystusa po lewej, a szpital po prawej ręce. Szpital znajduje się przy ulicy Wyzwolenia. W krzakach, na ławce siedzi gruba kobieta, obok łysawy facet z czarną saszetką i gruba dziewczynka z bardzo znudzoną miną.

- Jak się podotykam, to chyba go czuję pod skórą, jak się dobrze podotykam – mówi z entuzjazmem jakaś kobieta.

Gruba dziewczyna obserwuje swoje stopy, łysawy facet bawi się saszetką. Rejestruję obrazy, zapamiętuję, przetwarzam na słowa. Przekopana alejka, zakładają instalacje. Młody chłopak w szlafroku czyta książkę na ławce. Przed wejściem na radioterapię odczuwa się pewne napięcie. Mężczyzna wysmarowany na szyi pianką jakąś czy co, czyta gazetę. Wszyscy czytają gazety. Przy wejściu jest kiosk z gazetami i mały bufecik – tu świat z zewnątrz łączy się z światem wewnątrz, jak przy furcie klasztornej. Ludzie przy kawie i herbacie miętowej na plastikowych krzesełkach gadają o pierdołach i o tym, kto koło nich umarł i kogo co bolało.

Za płotem szpitala znajduje się przystanek autobusowy. Grupy ludzi z zakupami cisną się do autobusu.

Czego tu chcę? Co tu robię, w tym ogrodzie, z tymi chorymi ludźmi, ja – zdrowy, mocny, czujący w sobie energię i życie?

klemens-1 : :
wrz 08 2007 Ciocia
Komentarze: 4

Spotkałem się z ciocią. Podpisałem książkę. "Mojej ulubionej ciotce..." W książkach się nie wykreśla. Nie dedykacje. Kurcze. Napisałem -ciotce- i pomyślałem: "Obrazi się". Dlaczego nie -cioci-. Dlaczego nie napisałem -cioci-?? Przecież nie zależy mi na tym, żeby komukolwiek było przykro, przeciwnie. Spróbowałem sobie szybko odtworzyć w myślach proces, który doprowadził do sformułowania końcówki -tce- zamiast -ci-. Pomyślałem, że musiałem brać -ci- pod uwagę, ale chyba stwierdziłem, że jeśli ma się 35 lat, to -ciocia- brzmi głupio, dziecinnie, jakoś ciapciowato. Autor wpisujący -cioci-. Ale przecież - przypomniałem sobie w trakcie odtwarzania- Słowacki też zdaje się wpisywał coś jakiejś cioci. Chyba. Tak??? Słowacki też mi się z ciocią kojarzy. Nawet jeżeli się nie wpisywał, to mógłby. "Cioci - Słowacki". "Mojej ulubionej cioci - Słowacki".

Pomyślałem, że się obrazi, to znaczy nie obrazi, nie że się nie będzie odzywać albo miny że robić, nie. Ale, że coś tam jej w środku nie siądzie, że jej nie podsiądzie. Że jakby przełknęła zgniłka. Ciotka. Kiedy się mówi, to co innego, ale zapisane w książce, w dedykacji. Cholera! Za późno w każdymbądźraziezapóźno. Trzeba by to wynagrodzić jakoś resztą dedykacji, ale jak? Pomyślałem o miłych wspomnieniach, jakie mam związane z ciocią. Park, papierosy paliła, opowiadała o kinie, kino, gdzie byliśmy razem. Poszliśmy na film "Najlepszy kumpel". Potem siedzieliśmy w parku i paliła papierosy, bo nie chciała palić przy babci. Wspomniałem też o jej mężu, ale nie potrafiłem znaleźć żadnych innych słów poza -bardzo sympatycznemu-. Wiedziałem, że to brzmi głupio, że jak z prywatki, z dyskoteki. "Bardzo sympatycznemu temu a temu dziewczyny z trzeciej ce dedykują szejkin stiwens". Ale czasu było mało, ile można siedzieć nad jedną dedykacją. Impreza trwa, życie toczy się dalej, wódka, sałatki, grzybki, sok z brzoskwini. Napisałem -bardzo sympatycznemu-, gdyż nic innego nie przychodziło mi do głowy. Oddałem. Popisaną. Z niepewnością, naprawdę z drżeniem czekałem na reakcję. Popatrzy teraz, czy przeczyta później? Niektórzy nie czytają od razu - taką mają zasadę, że biorą książkę i że przeczytają w domu, albo przynajmniej jak nie będę widział, inni przeciwnie - czytają od razu i uśmiechają się albo mówią coś albo dziękują. Dla niepoznaki zakosiłem grzybka. Że niby nie patrzę. Że kroję grzybka. Widelczyk. Cebuleczka taka malusieńka. Grzybek w marynacie, śliski, cały w takich glutach. Jak ślimak. Czyta. I nic. Bez reakcji. Bez uśmiechu. Nic. Pokazuje wujkowi. Wujek też czyta. I też się nie śmieje. Nie uśmiecha. Nic. Zatapiam się w grzybku. W śliskim, obłym grzybku. Mam jakieś 50 różnych myśli, różnych wytłumaczeń, a przy tym świadomość, że to przecież nic ważnego, że nie trzeba o tym tyle myśleć, że już trzeba skończyć, żeby to się nie stało nienormalne. Na szczęście mój brat zaczyna jakieś wywody na temat polskości czy też niepolskości Lwowa. Szybko zajmuję przeciwną stronę, mam inne zdanie. Rodzi się krótka dyskusja. Mój tatuś polewa.

klemens-1 : :