Komentarze: 10
Jak zwykle p r z y p a d e k, że wyszedłem z psem o tej dość późnej godzinie, patrzę, a tu ślimak - wysmukły, w przyjemnym, dębowym kolorze sunie przez ulicę, przez rozległy asfalt. Zostawia za sobą znikający ślad, jak okręt na wodzie. Stanąłem obok, żeby go ochronić, jakby coś jechało. Jeśli wyminie mnie, wyminie i jego. Patrzę na zegarek, godzina 2.02. Jesteśmy w połowie ulicy.
Grecka triera z korynckiego dębu. Dziób lekko wzniesiony. Gdy idzie pod fale, taran złożony z dwóch ostróg podobnych do mieczy zaglębia się w niebo. Trzydziestu jeden wioślarzy na każdej burcie na najwyższych rzędach. Poniżej po dwudziestu siedmiu niewidocznych z zewnątrz i pod pokładem jeszcze dwudziestu siedmiu z każdej strony. Dzięki temu okręt widziany z góry, z pewnej odległości płynie równomiernie, bez zrywów i szarpnięć.
Ciężka praca wszystkich jego mięśni.
Do tego dwudziestu żeglarzy i dwunastosobowy oddział wojska. Dowodzi Ulisses. Razem 202 ludzi. Maszt złożony, zrefowane żagle. Bogowie, póki co, przychylni. Prędkość osiem węzłów.